niedziela, 13 lutego 2011
Mevlid na cmentarzu - rzecz o tolerancji
Modlitwa-mevlid na cmetarzu (wieś Momino, Sanktuarium Muzułmańskie Kyz Ana Tekke)
Muzułmanie w Bułgarii mają swoje marzenia, a pielgrzymka do Mekki jest tym największym. Sześćdziesięcioletnia Fatme-hodża, żona jednego z byłych opiekunów Kyz Ana Tekke, zapytała mnie któregoś razu, czy widziałam Al-Kabę. Liczyła, że tak, i że jej o tym opowiem – skoro podróżuję z Polski do Bułgarii, to czemu nie do Mekki. W przekonaniu kobiety, która najdalszą swą podróż odbyła zaraz po ślubie z rodzinnej wsi do wioski męża, nie ma wielkiej różnicy, jeśli chodzi o odległość między Bułgarią a Łodzią i Mekką – obie są równie nieosiągalne. Dzięki temu pytaniu zrozumiałam, że w tolerancyjnym światopoglądzie Fatme nie ma miejsca na ograniczenie w podróży do Mekki, jakie nakłada na mnie moja chrześcijańska religia. No bo dlaczego nie mogłabym tam pojechać? W końcu przyjechałam do Momino Tekke – centrum świata duchowego Fatme i jej świata w ogóle. Dla niej odwiedziny w sanktuarium pozostają więc kwestią osobistego wyboru, a wizyta chrześcijanki tylko potwierdza w jej mniemaniu świętość ukochanego przez nią miejsca. Równie niezrozumiałe są dla religijnej Fatme nowe zalecenia muftiego i hodżów z miasta, którzy zabraniają okrążania grobu lokalnej świętej, modlenia się do niej, palenia świec i składania jej darów – obrzędów, których Fatme nauczyła się wiele lat wcześniej od swojej teściowej.
Pewnego razu siedziałyśmy z Fatme w promieniach zachodzącego słońca na ławce: „dlaczego nagle stało się grzechem to, w co wierzyłam przez całe życie?” – powiedziała. Nie wiem, czy było to pytanie skierowane do mnie. Zapytałam, czy nazajutrz mogę z nią pójść na cmentarz, gdzie co piątek „czyta” dla swoich teściów. Zgodziła się.
Następnego ranka spotkałyśmy się przed bramą tekke. Przyszły dwie kobiety –Fatme i jeszcze jedna Turczynka. Obie w pstrokatych szarawarach i chustkach na głowach, jakie tureckie kobiety noszą tu na co dzień. Fatme napełniła wodą ze źródła półtoralitrową butelkę po gazowanym napoju Schweppes i w milczeniu ruszyłyśmy ku grobom położonym po drugiej stronie drogi, nieopodal rytualnej ubojni. Świeciło słońce. Zaraz za wejściem na cmentarz kobiety pożegnały się i rozeszły w ciszy w kierunku grobów swoich bliskich. Fatme napełniła wodą małe miseczki, ustawione przy nagrobnych płytach jej teściów i szwagra – „dla ptaszków”. Usiadłyśmy na pomniku teściowej, ja – w nogach, a Fatme przy płycie z nazwiskiem i zdjęciem zmarłej. Z kieszeni kamizelki wyjęła etui z okularami, mały modlitewnik i zaczęła „czytać”. Szepcząc słowa modlitwy przyglądała się ziemi na grobie i spośród kwiatów wyrywała maleńkie chwasty. W odpowiednim momencie rozłożyła ręce w geście modlitewnym, po czym musnęła dłonią zdjęcie nagrobne teściowej. Modliła się dalej również wtedy, gdy obok nas przechodziła Ajsze, udająca się na groby swych teściów (rodzice 70-letniej Ajsze – rodowitej momiczanki, zostali pochowani na miejscowym cmentarzu prawosławnym, w trumnach , bo zmarli w latach 80., w okresie „procesu odrodzeniowego”, kiedy oficjalnie „nie było” w Bułgarii Turków). Fatme zakończyła modlitwę, przecierając dłońmi twarz i sama z siebie zaczęła mówić: „Czterdzieści lat żyłyśmy z teściową razem i nigdy się nie pokłóciłyśmy… Oni tam na nic innego nie czekają, na tamtym świecie. Chcą tylko, żeby im czytać”. Po chwili dodała jeszcze: „mój mąż śnił cię dzisiaj. Obudził mnie i mi opowiedział, że objęłaś go ramieniem, tak po przyjacielsku. To był dobry sen.”
(Fragment artykułu KURBAN W KYZ ANA TEKKE –
WSPÓŁCZESNE PRZEMIANY TRADYCJI OFIARNICZYCH W SANKTUARIUM MUZUŁMAŃSKIM W PÓŁNOCNO-WSCHODNIEJ BUŁGARII, "Lud", TXCIV, 2010, s. 285-306)
Migawki z badań - rzecz o tolerancji
Modlitwa na cmetarzu (wieś Momino, Sanktuarium Muzułmańskie Kyz Ana Tekke)
Muzułmanie w biednej Bułgarii mają swoje marzenia, a pielgrzymka do Mekki jest tym największym. Sześćdziesięcioletnia Fatme-hodża, żona jednego z byłych opiekunów Kyz Ana Tekke, zapytała mnie któregoś razu, czy widziałam Al-Kabę. Liczyła, że tak, i że jej o tym opowiem – skoro podróżuję z Polski do Bułgarii, to czemu nie do Mekki. W przekonaniu kobiety, która najdalszą swą podróż odbyła zaraz po ślubie z rodzinnej wsi do wioski męża, nie ma wielkiej różnicy, jeśli chodzi o odległość między Bułgarią a Łodzią i Mekką – obie są równie nieosiągalne. Dzięki temu pytaniu zrozumiałam, że w tolerancyjnym światopoglądzie Fatme nie ma miejsca na ograniczenie w podróży do Mekki, jakie nakłada na mnie moja chrześcijańska religia. No bo dlaczego nie mogłabym tam pojechać? W końcu przyjechałam do Momino Tekke – centrum świata duchowego Fatme i jej świata w ogóle. Dla niej odwiedziny w sanktuarium pozostają więc kwestią osobistego wyboru, a wizyta chrześcijanki tylko potwierdza w jej mniemaniu świętość ukochanego przez nią miejsca. Równie niezrozumiałe są dla religijnej Fatme nowe zalecenia muftiego i hodżów z miasta, którzy zabraniają okrążania grobu lokalnej świętej, modlenia się do niej, palenia świec i składania jej darów – obrzędów, których Fatme nauczyła się wiele lat wcześniej od swojej teściowej.
Pewnego razu siedziałyśmy z Fatme w promieniach zachodzącego słońca na ławce: „dlaczego nagle stało się grzechem to, w co wierzyłam przez całe życie?” – powiedziała. Nie wiem, czy było to pytanie skierowane do mnie. Zapytałam, czy nazajutrz mogę z nią pójść na cmentarz, gdzie co piątek „czyta” dla swoich teściów. Zgodziła się.
Następnego ranka spotkałyśmy się przed bramą tekke. Przyszły dwie kobiety –Fatme i jeszcze jedna Turczynka. Obie w pstrokatych szarawarach i chustkach na głowach, jakie tureckie kobiety noszą tu na co dzień. Fatme napełniła wodą ze źródła półtoralitrową butelkę po gazowanym napoju Schweppes i w milczeniu ruszyłyśmy ku grobom położonym po drugiej stronie drogi, nieopodal rytualnej ubojni. Świeciło słońce. Zaraz za wejściem na cmentarz kobiety pożegnały się i rozeszły w ciszy w kierunku grobów swoich bliskich. Fatme napełniła wodą małe miseczki, ustawione przy nagrobnych płytach jej teściów i szwagra – „dla ptaszków”. Usiadłyśmy na pomniku teściowej, ja – w nogach, a Fatme przy płycie z nazwiskiem i zdjęciem zmarłej. Z kieszeni kamizelki wyjęła etui z okularami, mały modlitewnik i zaczęła „czytać”. Szepcząc słowa modlitwy przyglądała się ziemi na grobie i spośród kwiatów wyrywała maleńkie chwasty. W odpowiednim momencie rozłożyła ręce w geście modlitewnym, po czym musnęła dłonią zdjęcie nagrobne teściowej. Modliła się dalej również wtedy, gdy obok nas przechodziła Ajsze, udająca się na groby swych teściów (rodzice 70-letniej Ajsze – rodowitej momiczanki, zostali pochowani na miejscowym cmentarzu prawosławnym, w trumnach , bo zmarli w latach 80., w okresie „procesu odrodzeniowego”, kiedy oficjalnie „nie było” w Bułgarii Turków). Fatme zakończyła modlitwę, przecierając dłońmi twarz i sama z siebie zaczęła mówić: „Czterdzieści lat żyłyśmy z teściową razem i nigdy się nie pokłóciłyśmy… Oni tam na nic innego nie czekają, na tamtym świecie. Chcą tylko, żeby im czytać”. Po chwili dodała jeszcze: „mój mąż śnił cię dzisiaj. Obudził mnie i mi opowiedział, że objęłaś go ramieniem, tak po przyjacielsku. To był dobry sen.”
(Fragment artykułu KURBAN W KYZ ANA TEKKE –
WSPÓŁCZESNE PRZEMIANY TRADYCJI OFIARNICZYCH W SANKTUARIUM MUZUŁMAŃSKIM W PÓŁNOCNO-WSCHODNIEJ BUŁGARII, "Lud", TXCIV, 2010, s. 285-306)
Muzułmanie w biednej Bułgarii mają swoje marzenia, a pielgrzymka do Mekki jest tym największym. Sześćdziesięcioletnia Fatme-hodża, żona jednego z byłych opiekunów Kyz Ana Tekke, zapytała mnie któregoś razu, czy widziałam Al-Kabę. Liczyła, że tak, i że jej o tym opowiem – skoro podróżuję z Polski do Bułgarii, to czemu nie do Mekki. W przekonaniu kobiety, która najdalszą swą podróż odbyła zaraz po ślubie z rodzinnej wsi do wioski męża, nie ma wielkiej różnicy, jeśli chodzi o odległość między Bułgarią a Łodzią i Mekką – obie są równie nieosiągalne. Dzięki temu pytaniu zrozumiałam, że w tolerancyjnym światopoglądzie Fatme nie ma miejsca na ograniczenie w podróży do Mekki, jakie nakłada na mnie moja chrześcijańska religia. No bo dlaczego nie mogłabym tam pojechać? W końcu przyjechałam do Momino Tekke – centrum świata duchowego Fatme i jej świata w ogóle. Dla niej odwiedziny w sanktuarium pozostają więc kwestią osobistego wyboru, a wizyta chrześcijanki tylko potwierdza w jej mniemaniu świętość ukochanego przez nią miejsca. Równie niezrozumiałe są dla religijnej Fatme nowe zalecenia muftiego i hodżów z miasta, którzy zabraniają okrążania grobu lokalnej świętej, modlenia się do niej, palenia świec i składania jej darów – obrzędów, których Fatme nauczyła się wiele lat wcześniej od swojej teściowej.
Pewnego razu siedziałyśmy z Fatme w promieniach zachodzącego słońca na ławce: „dlaczego nagle stało się grzechem to, w co wierzyłam przez całe życie?” – powiedziała. Nie wiem, czy było to pytanie skierowane do mnie. Zapytałam, czy nazajutrz mogę z nią pójść na cmentarz, gdzie co piątek „czyta” dla swoich teściów. Zgodziła się.
Następnego ranka spotkałyśmy się przed bramą tekke. Przyszły dwie kobiety –Fatme i jeszcze jedna Turczynka. Obie w pstrokatych szarawarach i chustkach na głowach, jakie tureckie kobiety noszą tu na co dzień. Fatme napełniła wodą ze źródła półtoralitrową butelkę po gazowanym napoju Schweppes i w milczeniu ruszyłyśmy ku grobom położonym po drugiej stronie drogi, nieopodal rytualnej ubojni. Świeciło słońce. Zaraz za wejściem na cmentarz kobiety pożegnały się i rozeszły w ciszy w kierunku grobów swoich bliskich. Fatme napełniła wodą małe miseczki, ustawione przy nagrobnych płytach jej teściów i szwagra – „dla ptaszków”. Usiadłyśmy na pomniku teściowej, ja – w nogach, a Fatme przy płycie z nazwiskiem i zdjęciem zmarłej. Z kieszeni kamizelki wyjęła etui z okularami, mały modlitewnik i zaczęła „czytać”. Szepcząc słowa modlitwy przyglądała się ziemi na grobie i spośród kwiatów wyrywała maleńkie chwasty. W odpowiednim momencie rozłożyła ręce w geście modlitewnym, po czym musnęła dłonią zdjęcie nagrobne teściowej. Modliła się dalej również wtedy, gdy obok nas przechodziła Ajsze, udająca się na groby swych teściów (rodzice 70-letniej Ajsze – rodowitej momiczanki, zostali pochowani na miejscowym cmentarzu prawosławnym, w trumnach , bo zmarli w latach 80., w okresie „procesu odrodzeniowego”, kiedy oficjalnie „nie było” w Bułgarii Turków). Fatme zakończyła modlitwę, przecierając dłońmi twarz i sama z siebie zaczęła mówić: „Czterdzieści lat żyłyśmy z teściową razem i nigdy się nie pokłóciłyśmy… Oni tam na nic innego nie czekają, na tamtym świecie. Chcą tylko, żeby im czytać”. Po chwili dodała jeszcze: „mój mąż śnił cię dzisiaj. Obudził mnie i mi opowiedział, że objęłaś go ramieniem, tak po przyjacielsku. To był dobry sen.”
(Fragment artykułu KURBAN W KYZ ANA TEKKE –
WSPÓŁCZESNE PRZEMIANY TRADYCJI OFIARNICZYCH W SANKTUARIUM MUZUŁMAŃSKIM W PÓŁNOCNO-WSCHODNIEJ BUŁGARII, "Lud", TXCIV, 2010, s. 285-306)
piątek, 2 kwietnia 2010
Przedświątecznie
Inność. Objawia się w moim życiu z całą mocą, zwłaszcza teraz, przed Świętami, gdy szykuję na poły wegańską święconkę Mały kompromisik między starymi i nowymi nawykami objawił się w koszyczyku pasztetem pieczarkowo-sezamowym (bez grama białka zwierzęcego) i dwiema malutkimi białymi kiełbaskami. Już nie pamiętam kiedy jadłam wieprzowinę... Pamiętam nastomiast dokładnie moment, w którym uświadomiłam sobie, że jej zapach jest dla mnie nieprzyjemny. Wcześniej, w trakcie rozmów z muzułmanami w Bułgarii i ich stosunku do tabu pokarmowych (alkohol, post, wieprzowina) usłyszłam opinie na temat mięsa świni, która je wszystko. Jak to świnia... Próbowałam też wielokrotnie baraniny w czasie tradycyjnych obrzędów ofiarniczych (tzw. Kurban). I tak najpierw zrozumiałam, że - wbrew obiegowym polskim opiniom - baranina wcale nie śmierdzi. A potem wróciłam do Polski, gdzie z miejsca powalił mnie "zapach" schabowych - po raz pierwszy w sensie negatywnym.
A muzułmanie piją alkohol i jedzą wieprzowinę. Oczwiście nie mówię o duchownych i tradycjonalistach, lecz o takich zwykłych ludziach, jak Ty i ja. Są pewnie kraje gdzie muzułmanie są bardziej otodoksyjni. Ale Bułgaria do nich nie należy. A jeśli trudno Ci w to uwierzyć, to zastanów się przez chwile ile prawdy tkwi w rozpowszechnionym na południu przekonaniu, że katolicy nie uprawiają przedmałżeńskiego seksu... Oto analogia.
Tymczasem kuchnia wzywa - obowiązek gospodyni i przyszłej matki-Polki. Do dzieła zatem!
Wesołych Świąt!!!
A muzułmanie piją alkohol i jedzą wieprzowinę. Oczwiście nie mówię o duchownych i tradycjonalistach, lecz o takich zwykłych ludziach, jak Ty i ja. Są pewnie kraje gdzie muzułmanie są bardziej otodoksyjni. Ale Bułgaria do nich nie należy. A jeśli trudno Ci w to uwierzyć, to zastanów się przez chwile ile prawdy tkwi w rozpowszechnionym na południu przekonaniu, że katolicy nie uprawiają przedmałżeńskiego seksu... Oto analogia.
Tymczasem kuchnia wzywa - obowiązek gospodyni i przyszłej matki-Polki. Do dzieła zatem!
Wesołych Świąt!!!
czwartek, 1 kwietnia 2010
"Inna Bułgaria"
Inna Bułgaria to metafora Półwyspu Bałkańskiego. I Europy.
Inność. Nasuwa się skojarzenie z esejami Kpuścińskiego, w których opowiada on o różnych wymiarach "inności" - najczęściej tej nieeuropejskiej. Europocentrycznie zorientowani przepuszczamy "inność" przez katalizator swojskości i tak powstaje "obcość".
A to co obce jest deprecjonowane - bo głupie, gorsze, złe...
Od kilku lat prowadzę badania terenowe nad zróżnicowaniem etnicznym regionu północno-wschodniej Bułgarii, podróżując po wioskach i sanktuariach religijnych, uczestnicząc w obrzędach rodzinnych i świętach lokalnych społeczności. Piszę doktorat.
Praca naukowa nie powala jednak wyczerpać bogactwa doznań i refleksji, wyniesionych z doświadczenia inności. A ja chcę się dzielić moimi ludzkimi odczuciami, reakcjami...
Wszyscy jesteśmy ludźmi - nie bójmy się siebie, lecz uczmy się wzajemnie swej odmienności. Bo z odmienności rodzi się różnorodność, w której mieści się piękno świata.
U Kapuścińskiego "Inny" postrzegany przez Europejczyka jest często jako gorszy, głupi, brudny, zły. Dlatego idee fix stanowiło dla R.K. pokazywanie świata takim jaki jest, opisywanie cierpień ludzi takimi jakie są - niezależnie od regionu świata, narodowości i religii, koloru skóry czy koloru odzieży, zakazów żywieniowych i innych kulturowych tabu.
"Inna Bułgaria" ma wiele wymiarów - jest inna bo nie-moja, nie urodziłam się tam i nie wychowałam, ale dobrze znam ten kraj, a w miarę pogłębiania z nim kontaktów - pokochałam go całym sercem. Ale "Inna Bułgaria" to zarazem mikro-Europa i mikro-świat, bo tutaj koncentrują się zjawiska, obserwowalne i gdzie indziej.
Inna Bułgaria, to Bułgaria zamieszkiwana zarówno przez Bułgarów, jak i nie-Bułgarów, będących jednak ludnością autochtoniczną (przynajmniej z mojego punktu widzenia). To kraj - ojczyzna prawosławnych chrześcijan, ale i wielu, wielu innych. Zwłaszcza muzułmanów - Turków, Cyganów, Tatarów, Alewitów, Bułgarów Muzułmanów zwanych jeszcze niedawno Pomakami. Ale również chrześcijan - Cyganów, Karakaczanów, Gagauzów. Są to grupy etniczne w większości nie zorientowane narodowo, przynajmniej jeszcze do niedawna nie... Ale to się zmienia. I od nas zależy jak potoczą się owe procesy zmiany.
Wydaje się to szczególnie istotne dzisiaj, kiedy w Europie (i w Polsce) narasta lęk przez islamem - religią, prezentowana coraz częściej jako z gruntu zła, antyludzka, antyeuropejska.
Nie zgadzam się z tak jednostronnym obrazem. Nie zgadzam się na deprecjonowanie "inności".
Zanim ją ocenimy - dowiedzmy się czegoś więcej o jej ogromnym zróźnicowaniu. Tym bardziej, że muzułmańska inność jest obecna w naszej kulturowej przestrzeni od wieków.
Inność. Nasuwa się skojarzenie z esejami Kpuścińskiego, w których opowiada on o różnych wymiarach "inności" - najczęściej tej nieeuropejskiej. Europocentrycznie zorientowani przepuszczamy "inność" przez katalizator swojskości i tak powstaje "obcość".
A to co obce jest deprecjonowane - bo głupie, gorsze, złe...
Od kilku lat prowadzę badania terenowe nad zróżnicowaniem etnicznym regionu północno-wschodniej Bułgarii, podróżując po wioskach i sanktuariach religijnych, uczestnicząc w obrzędach rodzinnych i świętach lokalnych społeczności. Piszę doktorat.
Praca naukowa nie powala jednak wyczerpać bogactwa doznań i refleksji, wyniesionych z doświadczenia inności. A ja chcę się dzielić moimi ludzkimi odczuciami, reakcjami...
Wszyscy jesteśmy ludźmi - nie bójmy się siebie, lecz uczmy się wzajemnie swej odmienności. Bo z odmienności rodzi się różnorodność, w której mieści się piękno świata.
U Kapuścińskiego "Inny" postrzegany przez Europejczyka jest często jako gorszy, głupi, brudny, zły. Dlatego idee fix stanowiło dla R.K. pokazywanie świata takim jaki jest, opisywanie cierpień ludzi takimi jakie są - niezależnie od regionu świata, narodowości i religii, koloru skóry czy koloru odzieży, zakazów żywieniowych i innych kulturowych tabu.
"Inna Bułgaria" ma wiele wymiarów - jest inna bo nie-moja, nie urodziłam się tam i nie wychowałam, ale dobrze znam ten kraj, a w miarę pogłębiania z nim kontaktów - pokochałam go całym sercem. Ale "Inna Bułgaria" to zarazem mikro-Europa i mikro-świat, bo tutaj koncentrują się zjawiska, obserwowalne i gdzie indziej.
Inna Bułgaria, to Bułgaria zamieszkiwana zarówno przez Bułgarów, jak i nie-Bułgarów, będących jednak ludnością autochtoniczną (przynajmniej z mojego punktu widzenia). To kraj - ojczyzna prawosławnych chrześcijan, ale i wielu, wielu innych. Zwłaszcza muzułmanów - Turków, Cyganów, Tatarów, Alewitów, Bułgarów Muzułmanów zwanych jeszcze niedawno Pomakami. Ale również chrześcijan - Cyganów, Karakaczanów, Gagauzów. Są to grupy etniczne w większości nie zorientowane narodowo, przynajmniej jeszcze do niedawna nie... Ale to się zmienia. I od nas zależy jak potoczą się owe procesy zmiany.
Wydaje się to szczególnie istotne dzisiaj, kiedy w Europie (i w Polsce) narasta lęk przez islamem - religią, prezentowana coraz częściej jako z gruntu zła, antyludzka, antyeuropejska.
Nie zgadzam się z tak jednostronnym obrazem. Nie zgadzam się na deprecjonowanie "inności".
Zanim ją ocenimy - dowiedzmy się czegoś więcej o jej ogromnym zróźnicowaniu. Tym bardziej, że muzułmańska inność jest obecna w naszej kulturowej przestrzeni od wieków.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)